Dyżurny
Przez
długą chwilę nie wiem jak zrobić temu zdjęcie. Lubię opuszczone budynki, ale
ten nie popadł dla mnie w zapomnienie. Wytłuczone szyby pozują mi przed
obiektywem, nieumiejętnie je fotografuję. Wolę obejść, powąchać, zobaczyć czy
znajdzie się jakiś suwenir z przeszłości. Nie można wejść do środka, zaglądam
przez dziury.
Widzę przez nie - siebie przed laty,
przycupniętego na krześle obok biurka dyżurki. Jest jeszcze stare biurko w
którym znajdowałem zgubione klucze podróżnych, bądź były tam pieczątki, którymi
częstowałem swoje szkolne zeszyty. Wszystko jeszcze nie zniszczone, nie
zgładzone buldożerami.
Wokół stanowiska nadżarte przez czas,
obsypujący się beton tu i ówdzie. Nie ma już wokół autobusów, które zabiorą
mnie do szkoły.
Byłem rozpoznawalny wśród kierowców. Zatrzymywałem
autobusy na zawołanie… w drodze ze szkoły, z wagarów. Każdy kierowca wolał
zatrzymać swój autobus dla syna Dyżurnego. Miałem poważanie, zawozili mnie na
dworzec, skąd szedłem bądź do domu, bądź na dyżurkę, a tam kierowca krzyknął w
kierunku taty: Ten mały znów mnie dziś zatrzymał, za daleko miał od szkoły.
Czasem pozwalałem sobie, aż za bardzo, zapraszając na pokład wehikułu innych
uczniów z klasy
Pamiętam karty kierowców podpisywane przez tatę,
nigdy nie nauczyłem się jak on pisać, a zawsze chciałem. Tyle zawijasów w
jednym słowie.
Towarzyszyłem tacie w wielu czynnościach, czasem
przynosiłem swój mały magnetofon i podłączałem pod głośniki poczekalni. Dziwili
się, oj dziwili podróżni, a ja za firanką przyglądałem im się ich twarzom.
Pewnego razu za namową brata przybijałem
pieczątki dyżurnego ruchu na czystych kartkach. Dopiero później dowiedziałem
się, że te posyłane były dalej do jego kolegów, którzy znikali ze szkoły, a
dobrym usprawiedliwieniem był spóźniony autobus i pieczątka taty.
Przedsionek dyżurki wrzał od hałaśliwych
kierowców grających w karty. W powietrzu unosił się dym
wypalonych papierosów, czasem czuć było alkohol.
Autobusy nie służyły tylko do jazdy. Ile razy
dane mi było siedzieć na tyłach autobusu, a kilka siedzeń dalej w centrum
dowodzenia - kierowcy dzielili się z dyżurnym swoimi życiowymi historiami;
dzielili się wódką, wędzoną makrelą.
Ja w dłoni dzierżyłem butelkę oranżady, kaskadę,
których to butelki brałem do domu. Tato też przynosił, bym później mógł z
plecakiem pełnym szkła sprzedać w punkcie skupu. Tak uczył mnie zaradności, tak myślę.
Po takich sesjach kierowcy rozjeżdżali się w
kursy w swoich pijanych podróżach, a ja z tatą wracałem do domu – ucieszony, że
jednak już idziemy. Alkohol był częścią tamtych czasów, kierowcy bardziej na
twarzy czerwieni. Ich żony zaglądały na dworzec, szukające swoich zgub, często
z ów zgubą wracały do domu.
Z czasem autobusów było coraz mniej, mój tato
odszedł z dworca; dworzec odszedł w zapomnienie. Reanimowano go słupami
podpierającymi walący się dach.
A później? Później jest teraz, zbiedniałe mury,
wybite szyby i zapach kurzu.
Odchodzę z nieumiejętnie zrobionymi zdjęciami.
Wiem, że zaraz nie będzie tych murów, zrówna się z ziemią mój fragment
przeszłości.
Za lat ileś więcej tato też będzie przeszłością
i to jemu teraz właśnie dedykuję te słowa.
https://echodnia.eu/swietokrzyskie/jedrzejow-bez-dworca-pks/ga/8380838/zd/13806680
https://echodnia.eu/swietokrzyskie/jedrzejow-bez-dworca-pks/ga/8380838/zd/13806680
Komentarze
Prześlij komentarz